poniedziałek, 6 kwietnia 2009

A niewinna Margot przypuszczała...

...że to już wiosna. Koń by się uśmiał.

Ale sami powiedzcie, czy nie miałam prawa tak myśleć? Coś jakby więcej słońca się pojawiło, deszcz nieco zelżał, nawet zaczęło przebłyskiwać coś zielonego lub żółtego pomiędzy szarością kamienia. 
Udaliśmy się więc wczoraj do ogrodu botanicznego (tak, znowu), żeby zapolować na wiosnę. Było jeszcze dość goło, tylko łany żonkili tu i ówdzie, trochę tulipanów. Było jeszcze chłodno, ale słoneczko wprawiało w pyszny nastrój.

No więc, nacykaliśmy trochę.














Nawiasem mówiąc, pierwszy raz w życiu cykałam lustrzanką, używając więcej niż jednego obiektywu. Zmiana lufy to wkurzająca czynność.

Człowiek się cieszył jak głupi do sera, że wiosna. I teraz jajka stanieją, i będzie wielki i natchniony płacz odrodzenia (by K.I. Gałczyński).

Buahahahaha! Dzisiaj dzień przywitał nas ulewą, w połowie drogi do pracy omotałam sobie głowę szalem (czapkę, jak na wiosenny strój przystało, odstawiłam), cały dzień przysypiałam na biurku (z powodu deszczu, ołowianych chmur i ciśnienia), a słońce nie pokazało się nawet na sekundę. Mówi się, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. W tym pogańskim kraju nie czyni nawet stado żonkili, jeden słoneczny dzień i zaloty wiewiórek.

Nawiązując jeszcze do mojej ostatniej notki o tym, jak bardzo kocham wszystko, co francuskie (tak, tak, śmiejcie się, zboczuchy) - jest takie francuskie powiedzenie na temat kwietnia, trochę podobne do naszego "kwiecień-plecień":
En avril, ne te découvre pas dun fil.
które znaczy mniej więcej: "w kwietniu nie chowaj jeszcze swojej jesionki". Moja czerwona kurteczka ciągle w najwyższym pogotowiu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz