niedziela, 10 kwietnia 2011

Don't judge the book by its cover

Popkultura nie przestaje mnie zaskakiwać.

Dopiero co nadziałam się na film "Ucieczka z Los Angeles" i doznałam estetycznego gwałtu, a teraz jeszcze to...


W czwartek, celem odmóżdżenia, wybrałam się na rundkę po Temple Bar. Oczywiście głównie w celach zakupowych, ale nie tylko - lubię atmosferę na Temple Bar w czwartkowe wieczory i weekendy, jest kolorowo, wesoło, muzycznie i ogólnie dość odjazdowo. Można kupić naprawdę szalone (ale legalne) rzeczy, posłuchać ulicznych grajków, czasem nawet zagrać w szachy z panem Witkiem, gościem z Atlantydy. Udałam sie więc, i już u progu owego centrum seksu i biznesu zoczyłam nową tanią księgarnię, i oczywiście nie mogłam sobie odmówić wstąpienia, a w środku już oczywiście wsiąkłam jak Dostojewski w kasynie. Szybki rzut oka na stół z różnymi woluminami utwierdził mnie w przekonaniu, że było warto - oto bowiem zoczyłam książkę autorstwa Candace Bushnell, której nie miałam jeszcze okazji przeczytać!


Tak, lubię jej pisaninę. Znajduję ją interesującą nie tylko pod względem treści, ale też i formy - czy się komuś to podoba czy, nie, jest to współczesna amerykańska literatura, więc ćwiczę angielski, jednocześnie nie wysilając się zbytnio i nie musząc sięgać po słownik. Czytałam "Sex and the city", "Lipstick jungle" i "One fifth avenue" - wszystko w oryginale, podobnie jak "The devil wears Prada" i obie części Bridget Jones.

Tak więc, nabyłam za całe 2 euro moje kobiece czytadełko i zabrałam się za nie, z wypiekami na twarzy, już w piątek wieczorem. Oczywiście wsiąkłam na amen i wyjąwszy parę godzin bujania się po centrum w celach zakupowo-fryzjerskich w sobotę, nie mogłam się praktycznie oderwać. Ba, nawet czytałam na zakupach, bowiem w kafeterii domu handlowego Debenhams, czekając, aż herbata wystygnie, przeczytałam ładnych parę stron. Fabulous.

No i nadziałam się, że aż strach. Myślałam, że odprężę się przy pitoleniu o markowych ciuchach, niezobowiązującym seksie i martini, a dostałam cztery nowele o dość drastycznej tematyce. Spłukana była modelka polująca na bogatych kochanków z willą w Southhampton, wszystko po to, żeby wykazać się przed matką - żoną luksusową. Idealna para nowojorskich intelektualistów, tak sfrustrowana i zmęczona sobą, że tylko perwersyjne gierki i bolesna szczerość sprawiają, że jeszcze się nie pozabijali. Żona bogatego księcia z Europy, tak otumaniona kokainą i antydepresantami, że nie wie, gdzie jest i co robi. No i na deser coś bardziej zabawnego: rycząca czterdziestka, która udaje się na wakacje do Londynu, żeby napisać artykuł o tym, jakimi kiepskimim kochankami są Anglicy (karykatura Carrie Bradshaw). Wszystko tak dołujące, że aż się chce wyrzucić buty na obcasach (nie, żebym miała ich tak dużo) i ogolić łeb na łyso.

A mimo to, nie mogłam się oderwać. To chyba najlepsza książka Bushnell.

Wracając do sobotnich zakupów: odbyłam małą rundkę po tutejszym odpowiedniku ciuch-bud i nabyłam (poza imponującym wisiorem z malachitu, trzema książkami i skórzaną kurtką) DVD z babskim filmem - "Wesele Muriel" (wiadomo, dlaczego :D).

No i znowu zawód. Spodziewałam się czegoś durnego a la "Bride wars" (widziałam ten film chyba ze trzy razy, tylko po to, żeby napawać się tym, jak durne są główne bohaterki - poczułam się jak laureatka Medalu Fieldsa, słowo honoru), a dostałam jakieś płaczliwe historie o raku, rozbitej rodzinie, kłamstwie i marzeniach, które nie powinny się spełniać. Na dodatek czekoladowe ciasto, które sobie zrobiłam do seansu, wyszło po prostu okropne i mimo mojej deserowej desperacji nie jestem w stanie go zjeść do końca.

Mimo to, oczywiście nie żałuję. To był kawałek dobrego kina, choć moda okropna i aktorki brzydkie jak irlandzki weekend. Poniższa scena przebija to całe okrzyczane "Mamma mia!" kilkakrotnie.



Jaki z tego wniosek? Babskie nie znaczy niewymagające. Sama nie wiem, jak czuję się z tą świadomością. Jak ja mam się teraz odmóżdżać? Gdzie szukać czegoś, co nie wymaga ode mnie myślenia w trakcie i po spożyciu danego dobra kulturalnego? Jakieś sugestie?

Jeżeli mowa o książkach, to w ubiegłym tygodniu wzbogaciłam się o kolejne 8. Jedna po polsku, jedna po francusku, reszta w języku Yeatsa oczywiście. 8 cholernych książek do upchania na naszych i tak już przeciążonych regałach. Nic mnie już nie uratuje. Kiedy ja to przeczytam? Ile jeszcze do emerytury?

Za to czytam jedną z tych:
http://margotfuckt.blogspot.ie/2011/01/badania-w-zakresie-literatury.html 
Irlandzka powieść o katolickich szkołach i tradycyjnym wychowaniu dziewcząt, mocna rzecz, ale przynajmniej zabawna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz