środa, 15 czerwca 2011

Czego twitter nie pomieści (8)

blblablblblbalblablf

Trochę przyswoiłam alko dzisiaj, więc nie mam siły na płodzenie i bycie inteligentną, kreatywną i w ogóle och. Ale obiecuję, że będę ociekać zajebistością, jak zawsze.



Wybrałam się ja dziś (Muriel niech będą dzięki za przypomnienie) na konwersacje angielsko-francuskie. Powiedzcie mi, dlaczego fakt, że jestem Polką, uczę się francuskiego ok. 1.5 roku i jestem w stanie w tym języku się komunikować, budzi w Irlandczykach takie ogromne zdumienie? Przecież to nie jest jakiś doktorat z fizyki kwantowej.



W ten weekend wybieram się na kolejne celtyckie wygibasy. Ciągle się waham, do jakiego stopnia, czy warsztaty tańca, czy śpiewu, czy oba, a może tylko imprezka pod wieczór? Ciężki wybór,



A propos wyborów, to wybór odpowiedniego megawypaśnego telefonu jest już bliski sfinalizowania. Aktualnie ciągle się waham między HTC Desire S i Samsung Galaxy II.



W ogóle chciałam oświadczyć, że zbyt szeroki wachlarz możliwości w życiu bywa straszny. Jest zawsze wspaniały, ale bywa straszny.



Funfact no 1: Najlepszym kandydatem na piosenkę zawsze wydaje mi się nuta, którą muszę urwać, kiedy wchodzę do domu wieczorem i muszę nagle wyłączyć playera w środku trwania tejże pieśni.




Praca w trybie salarymana nie jest zła. Jutro znowu planuję pracować do uśmiechniętej śmierci. Stwierdziłam, że jak już pustka, to niech się chociaż na coś przydam. Zdrowie paryskich inżynierów, którzy mają problem z otwarciem excela o_0 
Nie wiedziałam, że tego na polytechnique nie uczą.



Wiecie, dlaczego Irlandczycy mają w zwyczaju mówić "I have a few drinks on me?". Wywodzi się to z Gaelic. Ponoć po irlandzku nie mówi się "I am happy", tylko dosłownie "Happiness is on me". Pewien sympatyczny młodzieniec z Mayo, tłumacząc mi ten fenomen, próbował postawić sobie pintę Beamisha na głowie :D IMMD



Postanowiłam porzucić pomysł czytania Bridget Jones po francusku i oddałam książkę do szanownej médiatheque. Nie dlatego, że język stanowił wielki problem (choć było to pewne wyzwanie, nie przeczę). Po prostu stwierdziłam, że choć książka ta mi się podobała, to jednak nie na tyle, żeby ją przeczytać drugi raz. Przypuszczam, że do Candance Bushnell też już nigdy nie wrócę. Raz było fajnie, ale więcej nie. Jedno odmóżdżenie w domu mamy, jedno odmóżdżenie, więcej nie...



A tak w ogóle to może powinnam się zabrać w końcu za Jane Austen, bo wstyd. Mam nawet dzieła zebrane (tak, zebrane w jednym woluminie) w oryginale. Aua.



Kończę waść, wstydu oszczędzam. Branoc.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz