piątek, 12 sierpnia 2011

The art of moving

Przeprowadzki bywają OK.


Zwłaszcza, jeżeli skutkują półdniem płatnego opierdzielania się.

Sophisowo przenosi się dziś, po ponad 5 latach rezydowania na Fitzwiliam Lane, do budynku Irish Times przy D'Olier street (zapewne, żeby nie gasić francuskiego ducha). Trudno powiedzieć, czy to dobrze czy źle, bo sytuacja ta ma swoje zady i walety. Bliżej do sklepów z polskim żarciem, ale przy ruchliwym skrzyżowaniu. Lepszy dojazd z zadupiowatych dzielnic (nie, żeby mnie to obchodziło, odległość taka sama, 15 minut piechotką), ale mniej miejsc parkingowych (i znowu, co mnie to). Wszyscy w jednej sali, ale wszyscy w jednej sali.

Tak czy siak, dziś po raz ostatni odbyłam moją ostatnią coporanną przechadzkę do Kieratu swoją ulubioną trasą i zapraszam was na jej małą rekonstrukcję. Shall we? Let's shall!



Grand Canal

Kiedy robi się ciepło i życie eksploduje, woda pachnie trochę nieładnie, ale ogólnie to urocza przeszkoda wodna o wysokim znaczeniu strategicznym. Mostek (z którego cyknęłam niniejsze zdjęcie) jest nieco stromy i kiedy nastaje zima stulecia, jego zbocza zdobi rozlana kawa pań, które nie poddają się Buce i szpilkami chcą złamać gołoledź.





Biurowiec-widmo

Budynek widoczny na poniższym zdjęciu jawi mi się jako smutny symbol kryzysu. Został ukończony parę lat temu i jak dotąd nigdy nie widziałam, żeby ktoś zagnieździł się tam choćby na krótko ze swoimi interesami. Jak znam życie, to śpiewają sobie idiotyczny czynsz, bo to Dublin 4. Tak więc, stoi i zastanawia.





Uśmiechnij się

:))




Zakochaj się w Dublinie

Czy uwierzycie, że sama nazwa ulicy może zachęcić do wprowadzki? Byłam o włos od wynajęcia tam lokum, i to trzykrotnie.



Zbrodnia Sylwestra Bonnard

Jedno z mieszkań na Love Lane, które prawie wynajęłam. Bardzo ładne, jasne i całkiem niedrogie m4, niestety, na parterze i przy przystanku autobusowym, więc Przytulanka odwiódł mnie od tego pomysłu. Myślę, że osoba mieszkająca w tej sypialni kiepsko sypia po nocach i dużo czyta. Ale do tego upiornego wniosku doszłam dopiero teraz, natomiast zawsze rozczulał mnie widok tej sterty książek. Bo lubię książki, i czytać, i mieć. Być też, najlepiej z nosem w książce.





Ukryty pub

Bloki komunalne widoczne w głębi dość dobitnie sugerują, że jest to pub tylko dla swojaków. Bo pije się tylko ze swojakami, czy jakoś tak.




Oil Can Harry's

Nie wiem czemu, ale ten przemiły pub prawie zawsze świeci pustkami, nawet w czwartkowe i piątkowe wieczory. I uj bombki strzelił, ja też tam nigdy nie zawitałam i już chyba nie zawitam.





Cały świat od morza aż do Tatr

Nie wiem, co w tym budynku się dokładnie znajduje, ale logo fajne.



Georgiański apartament

Taka już moja polska, wścibska natura, że czasem zaglądam w okna mieszkań na parterze. To mieszkanie ma również skierowaną ku ulicy sypialnię z przewytworną toaletką obwieszoną biżu. Zdjęcia niestety niet, bo dziś obudziłam się bladym świtem i pomykałam trochę wcześniej niż zwykle, więc właścicielka sypialni jeszcze spała i roleta uniemożliwiała mi szpiegostwo.





Kamienica-widmo

Kolejny pusty budynek. Coś się dzieje, ale nie chcę chyba o tym wiedzieć.


Mega Dzbanek

Man, the giant f'cking tea kettle thing. Okno wystawowe pewnej kafejki & sklepu z ręcznie robionymi sałatkami/kanapkami.



Royal Maternity Hospital

To tutaj przyszła na świat, lekko licząc, połowa Sophisowych dzieci. Żeby tatuś mógł doglądać żony i pracować bez przeszkód.
Przy okazji pragnę uspokoić tych czytelników i czytelniczki, którzy żywią przeświadczenie, że częste natykanie się na ciężarne skutkuje ciążą - widywałam kilkanaście różnych ciężarnych w każdy dzień roboczy, moje jedyne dziecko to wciąż kot imieniem Gryzelda, a celem uzyskania ciąży trzeba zrobić to, o czym uczyli was na biologii w 4. klasie.





Instytut Goethego

Wszechświat widocznie daje mi znak, że nie powinnam uczyć się niemieckiego :) Chociaż ich biblioteka przez okno jawi się jako dość apetyczna, taka trochę staroświecka i pożółkła.





Muzeum domu georgiańskiego

Moja mama nawiedziła je już dwukrotnie, a ja jeszcze nie miałam tej przyjemności, bo jakoś nie mogę się skłonić do pojawienia w tym rejonie w dniu wolnym. Podobnie rzecz ma się z pobliskim Muzeum Historii Naturalnej. Może teraz się uda?



Siedziba ESB (tutejszej energetyki)

Jestem taka z siebie dumna, że nie rzuciłam im kupą w drzwi po incydencie z brakiem prądu w weekend.

Przed siedzibą ESB znajduje się też energostacja do ładowania samochodów na baterie. Cieszę się, że słowo futurystów w końcu stało się ciałem. Czy może raczej nadwoziem.



Jaskinia zła i zepsucia Zachodniego świata

O każdej porze dnia i nocy ktoś stoi w jej progu i ćmi papieroska, a przekrwione oczy i smutny wyraz facjaty sugerują, że bywalcy nie mają szczęścia ani w grze, ani w miłości. Jeden z rzadkich momentów, kiedy to wszystko się jakoś nie dzieje. Trochę szkoda.





Ta #%!* brama

Brama ma chodnik. Po chodniku poruszają się ludzie w systemie dwukierunkowym. Chodnik ma ok. 40 cm szerokości. Tuż obok rzeczonego chodnika jeżdżą samochody. W jedną stronę, ale za to często. Co ja się naklęłam idąc przez tę bramę co rano...





Budynek z kopułą widoczny na końcu ulicy to siedziba taoiseach, czyli premiera Irlandii (nie mam pojęcia, jak to słowo się wymawia). Jeżeli jakaś grupa społeczna ma żal do rządu, to właśnie tam manifestuje. A naszą uliczkę zastawiają wozy telewizyjne.


Ups, już 12 i pora opuścić nasze historyczne już mury...






Łoś parkingowy

Jak na złość, dziś zaparkował dobrze, ale z reguły parkuje bliżej środka, utrudniając mijanie go pojazdom i ograniczając widoczność pieszym. I nie, że podjeżdża, żeby załadować lub rozładować towar, stoi tak cały boży dzień. Gdybym nie darzyła sympatią tego zakładu poligraficznego (bo to sympatyczny, mały biznes i mają świetny sklep papierniczy, a sklepy papiernicze to mój fetysz), to bym wszczęła wojnę.





Okoliczne puby


McGrattan's
Obawiam się, że po naszej wyprowadzce McGrattan's wypadnie z interesu. Lokal ten, dzięki dobremu guinnessowi, przestronnemu wnętrzu, obszernej palarni, stołom bilardowym i ogólnie miłej atmosferze, a przede wszystkim dzięki znajdowaniu się w odległości ok. 50 m od biura, był "naszym" lokalem. Ach, te wszystkie oblewania nowych wersji, ploteczki i pożegnalne drinki...





Ale z McGrattan's pożegnaliśmy się już wczoraj, i przy okazji z jednym z naszych programistów (ciekawy zbieg okoliczności, swoją szosą). Oprócz tego sympatycznego lokalu (który otworzył się na moich oczach i chyba trochę dzięki nam zaczął prosperować), nasze pijackie mordy miały zaszczyt gościć także następujące lokale:

Baggot's Inn
Specjalność zakładu: stoły z kijem do nalewania piwa i ruchomy portret Arthura Guinnessa.





Toner's
I gdzie ja teraz będę świętować Arthur's Day, skoro ulica przed tym pubem będzie za daleko? :(



O'Donoghue's
Fantastyczny, klimatyczny lokal.
To tutaj nauczyłam pewnego Hiszpana i pewnego Francuza mówić "zrób mi loda". Rzeczony Hiszpan już następnego dnia wypróbował to na naszym adminie-Polaku. Ekhem.


Z pozdrowieniami dla Bojowników Gulliwera i Lady Dragonde :)

Kwiaciarniany zakątek








Sklep-widmo

W widocznym na poniższych zdjęciach sklepie rybnym zaopatrywaliśmy się w łososia na nasz Fish Day. Wielka, czarna kobita z szerokim jak banan uśmiechem kroiła, specjalnie dla nas, większe niż widoczne na wystawie filety z łososia, nawet na tyle dobrze znała nasze zwyczaje, że czasem mówiła nam, że możemy teraz iść po pomidory do tesco, a ona nam pokroi co trzeba. To były czasy.
Któregoś dnia sklep się wziął i przeprowadził do Howth (wioska rybacka na północy, w zasięgu aglomeracji dublińskiej; raj dla miłośników owoców morza). Klientów było niewielu (ludzie widocznie wolą bidne porcyjki niezbyt świeżego łososia z tesco, byle zapakowane w plastik), czynsz zapewne wysoki. Sklep wciąż stoi pusty.







Wydaje mi się, że nad tą i sąsiednią posesją ciąży jakaś klątwa. Lokal z żółtą fasadą już dwukrotnie zmieniał oblicze i właściciela w ciągu ostatnich trzech lat. Aktualnie instaluje się tam coś nowego, oby przełamali pecha.

Gdzie na lunch?

Z racji diety nie mogłam pożegnać się z tymi miejscami bardziej dosłownie/doustnie (co poczyniła Muriel kilka dni temu), ale zawsze będę darzyć wielkim sentymentem ich menu, bo dobry lunch bar w Dublinie jest jeszcze trudniejszy to znalezienia niż garniec złota leprechauna.

Sushi King - wbrew pozorom nie tylko sushi, ale również teriyaki, curry, zupa miso...




Unicorn - ręcznie montowane sałatki i kanapki, a także produkty spożywcze z Włoch i sympatyczna kafejka




Spar - w sumie Szpar jak Szpar, ale w akurat tym chyba z 90% załogi to Polacy. Bywało zabawnie. Pozdrawiam personel, jeżeli jakimś dziwnym zrządzeniem losu i Internetu mnie czyta.





Ministerstwo Piniądza

Niektórzy wiedzą, jak się ustawić. Te kraty to pewnie dla demonstrantów, żeby mogli się wspinać.



Niebieskie Zoo

Dom aukcyjny, który upodobał sobie niebieskie zwierzaki na wystawie. Aktualnie widzimy kota i kurę, ale bywała też niebieska świnia. Nie wiem czemu, ale zawsze mnie to bawiło.





Trochę smutno, że się skończyło. Bedę tęsknić za tym rejonem, jego bidno-bogatą fasadą, lokajami w cylindrach wystającymi przed drogimi hotelami, może nawet tymi nieszczęsnymi demonstracjami pod budynkiem premiera. Ale ducha nie gaśmy, bo droga do nowej siedziby biegnie przez Pearse Street, która jest również niezmiernie interesującą, na dodatek nowy budynek sąsiaduje z Trinity College. Będzie się działo.

Do następnego focenia, fucktowicze!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz