poniedziałek, 24 października 2011

Muszę przestać być facetem

Życie to nieustająca seria questów.



Jak już kiedyś wspominałam na łamach niniejszego bloga, niejednokrotnie odnoszę wrażenie, że nie powinnam była urodzić się kobietą. Niestety, wizja operacji zmiany płci mnie przeraża, na domiar dobrego z wiekiem zaczęłam doceniać towarzystwo własnej płci ponad lamencin, jednym słowem, chyba w końcu pogodziłam się z tym, że nie jestem stuprocentowym facetem. Ba, nawet odkryłam, że kobiecość ma wiele zalet: noszenie biżuterii nie robi z ciebie pajaca, większy wybór odzieży w sklepach (a może to niedobrze? :D), nie muszę nikomu stawiać drinków jak nie chcę, no i najważniejsze - cycki!
Cycki to najwspanialsza rzecz na świecie: sprawiają, że fajnie układa się każda bluzka, biżuteria ma ładną wystawę i można je przebierać w ładne staniki, jak przebiera się lalki w sukienki. Cudownie je mieć, panowie, wierzcie mi na słowo. Niektóre panie też :D



W zasadzie tyczy się nie tylko tematu mężczyzn. Kobieta jest tak wielozadaniowa, że zawstydza wszystkie Linuxy tego świata.



Tak czy siak, aaaaaaby poeksplorować moją kobiecość, podszkoliłam się ostatnio trochę w kwestii makijażu (czyt. obejrzałam parę tutoriali na YT i wydałam kupę kasy na wszelkiego rozmiaru i kształtu pędzle, fajną zabawę mam rano) i postanowiłam nauczyć się chodzić na wysokich obcasach.

To nie tak, że jestem miłośniczką butów, że chcę być fabulous jak te z Seksu w Wielkim Mieście czy o co tam jeszcze możecie mnie posądzić. Mimo wszystko nie jestem facetem i w związku z tym nie narażę się na bógwico, żeby tylko się popisać, ale myślę praktycznie. A myślę tak: każda kobieta ma w życiu okazje, kiedy powinna wystąpić na wysokich obcasach, a to jakieś wesele, a to rozmowa o pracę czy tym podobne juble. Nawet ja, undergroundowo obuta Margot, muszę przyznać, że obcasy dodają splendoru każdej babeczce (cycując Izabelę Pietrzyk, autorkę "Babskiego gadania":Niesamowite: szpilka, będąc tak daleko od dupy, niesamowicie ją wyszczupla).

Nie umiem? Nie szkodzi, trzeba kupić parę i po prostu poćwiczyć.

Image Hosted by ImageShack.us
Pierwsze doświadczenie, ze dwa lata temu, było dośc traumatyczne: czerwone trzewiczki, które na dłuższą metę, mimo stabilnego, niezbyt wysokiego (7 cm) obcasa, okazały się okropnie niewygodnie, bo mają takie wąskie noski i cisnęło mnie okropnie. Niedawno ubrałam je po raz trzeci i ostatni, obiecując sobie, że nigdy tych diabelskich kopyt więcej nie tknę.

A swoją drogą, jak to jest: przymierzam buty - wygodne, idę w nich pierwszy raz do pracy - tortura. Czynnik psychologiczny czy co?

Zeszłej zimy powróciłam do eksperymentu i nabyłam drogą kupna czarne botki na cienkim obcasie (7 cm). Niestety, buty są kiepskiej jakości: obcas sprawia wrażenie, jakby miał się zaraz złamać, podeszwa jest dość cienka (tak, mam takie silikonowe wkładki pod palce, ale nawet one nie poprawiły sytuacji) i generalnie chybocę się w nich jak marynarz, który zszedł na ląd po długim rejsie. Było mi trudno, generalnie każde wyjście w tych butach do pracy wymagało szczegółowego planowania: jaka droga najkrótsza, czy nie jest dziś ślisko, czy na pewno nie muszę nigdzie po pracy iść (nie ma mowy o przejściu dodatkowych metrów w tych warunkach), ale odbyłam kilka treningów. Postępy były niestety mizerne.

Latem znowu coś mi odbiło i kupiłam sobie moje rihannowe buciki (wysokość obcasa: 8 cm). Znowu cienka podeszwa - po paru godzinach chodzenia boli jak cholera i cały silikon tego świata nie może tego zmienić. Niemniej, trochę ze mną potańczyły w W-wie i chociaż aż tak super wygodne nie są, to trochę szkoda, że mają odkryte palce i muszą przezimować do następnego sezonu. Byłam w stanie w nich chodzić, tańczyć i nawet nie jęczałam tak strasznie.Jeśli nie liczyć wchodzenia po ażurowych schodach w Śnie Pszczoły bez trzymanki, bo jakieś łosie okupowały barierkę dupami.

W międyczasie próbowałam trochę zhakować system i wzbogaciłam się o dwie pary butów na koturnie. Powiem tak: jest trochę wygodniej i czuję się bezpieczniej (głównie dlatego, że mogłabym jedym takim butem zgruchotać czaszkę napastnikowi), ale ból podobny. Taki sam strach przy schodzeniu po schodach i nierównościach chodnika, upośledzony krok po bruku itp. Tyle, że dodają jeszcze więcej wzrostu i czułam się jak maiko (początkująca gejsza) na okobo.

We wrześniu dojrzałam do decyzji kupna szpilek (9 cm). Jak dotąd ubrałam je tylko raz na jakiś koncert i nie było mi lekko, ale i tak lepiej niz przedtem, bo po uważnej obserwacji stóp dublińskich imprezowiczek postanowiłam pójść w ich ślady u kupić sobie takie z platformą pod przednią częścią stopy. Proste i genialne! Problem bólu pod palcami nie znika, ale znacznie traci na sile, platforma dodaje też trochę do stabilizacji, no i można sobie jeszcze dodać wzrostu kosztem stosunkowo małego stopnia nachylenia stopy do podłoża.

Zachęcona tym sukcesem, zaopatrzyłam się ostatnio (w New Look, który ciuchy ma okropne, ale w dziale obuwniczym taki ruch, że buty szybko się rozchodzą) w kozaki. Są długie do kolan, mają szpilowaty obcas (10 cm) i właśnie taką platformę pod przednią częścią stopy. Na początku czułam się trochę nieswojo (a konkretnie to jak gwiazda porno), ale po trzech razach jest już całkiem spoko, chodzę coraz szybciej i prawie się nie przewracam. Byłam nawet w stanie zejśc w nich po marmurowych schodach, czując wzrok kolegi EC (męskiej, szowinistycznej świni) na plecach, a konkretnie na niższych ich partiach (pleców, nie schodów).

Trzeba kuć żelazo póki gorące - jako kolejny etap, kupiłam sobie (również w New Look) buty typu kopytka - krótkie botki, słupkowaty obcas (11 cm). Kopytka są z zamszu, ale mają trochę lakierowanego tu i tam, więc image gwiazdy porno rośnie w siłę.

Na chwilę obecną planuję zwiększyć częstotliwość treningów do 2 dni w tygodniu. Kto wie, może jak dojdę do wprawy, to zacznę inwestować w inne kolory i lepszą półkę cenową? Na razie bowiem nie jestem gotowa na takie zobowiązania. Póki co - moja kolekcja, voila:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz