sobota, 17 marca 2012

Czego twitter nie pomieści (10)

No dobra, dosyć tego lansu "na literata". Pora kolejną odsłonę tradycyjnego pierdu-pierdu.



Wiosna nadejszła! O wpół do siódmej jest już widno. Skutkiem czego wstaję wcześniej, skutkiem czego wcześniej wychodzę z pracy, skutkiem czego kilka dni temu nawet załapałam się na zachód słońca:





Zrobiło się tak ciepło, że zamieniłam płaszcz zimowy na softshell, często muszę zdejmować czapkę, żeby zapewnić mózgowi odpowiednie chłodzenie i moje ogromne, czarne szalisko wyparł fabulous szaliczek, który bardziej wygląda niż cokolwiek robi (ale i tak jest zajebisty):



Całe 4 euro w Penneys



Innymi słowy:



Wczorajszego ranka w pracy popełniłam, bierzcie i udostępniajcie wszyscy :)







Niestety, wraz z wiosną nadeszło osłabienie. Nie mogę czytać w łóżku, bo zasypiam po dwóch stronach. Jestem też ciągle przeziębiona, każdy dzień zaczynam serią kichnięć i kasłania. Dziś jestem jak z krzyża zdjęta. Jakiekolwiek rady na poprawienie odporności mile wskazane. Tak, biorę witaminy. Tak, jem warzywa i owoce.





Niemniej, żadne choróbsko nie jeste w stanie powstrzymać mojego życia towarzyskiego. Oto bowiem ja, Ula herby Trzy Koty i nasze przytulanki, za namową mojej nowej kumpelki z Półwyspu w Kształcie Buta (pochodzi z obcasa), sprawiliśmy sobie karty nieograniczonego wstępu do największego multipleksu w mieście. Mamy karty dopiero od trzech tygodni, a byliśmy już na wielu filmach:
- "John Carter" (w 3D, wooohooo!)
- "The artist"
- "Safe house"
- "The raven"
- "Stella days"
- "Contraband"





Karta kosztuje dwie dychy miesięcznie (płatne przez 12 kolejnych miesięcy), więc zważywszy, że jednorazowy bilet kosztuje ponad 11 euro, stanowczo się opłaca. I, o dziwo, wcale nie chcę iść na każde G, jakie się pokaże. Jak dotąd, oparłam się pokusie obejrzenia "Bel Ami", o!





Zakupów ciąg dalszy - zapragnęłam mieć coś małego i lekkiego, z czym mogłabym się lansować "na literata" po kawiarniach bez ładowania baterii co dwie godziny i, po krótkiej dyskusji na fejsie (serdecznie dziękuję wszystkim jej uczestnikom za rady) i wizycie w PC World upolowałam takie oto cudeńko:


Asus Eee pad slider



Można go spłaszczyć i używać jako tabletu, a można podnieść ekran, i oto mamy coś na kształt netbooka. Tyle, że dość szybkiego, bo z systemem Android na pokładzie. Parę osób pytało mnie o wady (och, och, co za cynizm), więc tak: niektóre aplikacje androidowe są stworzone z myślą o smartfonach, a nie tabletach i zoom jest trochę nie teges, mimo obecności klawiatury większość aplikacji nie reaguje na takie skróty jak crtl+shift+end lub crtl+shift+kursor (których ja używam namiętnie w trakcie pisania), głośniczki są słabe. Reszta wymiata, po prostu. Jeszcze nie testowałam, jak sprawdza się w trakcie lansu po kawiarniach, ale już niebawem to nadrobię.





Z innych, mniej konsumenckich nowin: jestem w komitecie Breizheire jako tzw. Dublin Officer (shit just got real o_0). Nie pytajcie, jak to się stało, ja też nie wiem. Zabrakło ludzi i tak jakoś wyszło. Nawet w Bretanii nigdy nie byłam. Hehe.





Moja kolekcja gadżetów rozrosła się teraz strasznie. Aktualnie mam na stanie: laptop, smartfon, kindle, tablet. I tak, wszystkiego używam. Bogactwooo!





Z mniej fantastycznych wieści (bo mnie znienawidzicie za to ociekanie zajebistością): znowu się spasłam, w nic się nie mieszczę i nie mam siły na ponowne rozpoczęcie diety. Trochę mnie to podłamuje, przyznaję. Pocieszam się, że nadeszła wiosna i może przybędzie mi motywacji.





Jak wszyscy wiedzą, dziś św. Patryka. Dzięki czemu mam trzydniowy weekend, bo w poniedziałek musimy odrabiać opierdalactwo. Och, Irlandio moja ukochana! 
Na paradę mam oczywiście wy...łożoną glazurę, ale być może przejdę się po mieście w poszukiwaniu materiału foto.





Jeśli o foto mowa, to fotoblogasek został tymczasowo zawieszony. Postanowiłam skupić się na pisaniu. Doszłam do wniosku, że nie ogarnę wszystkiego ot, tak. Zwłaszcza, że trzeba też czytać. Dużo. Ostatnio połknęłam, za namową współkursantów, "Dziewczynę z sąsiedztwa" Jacka Ketchuma i serdecznie polecam miłośnikom grozy.





Z cyklu "Odkrycia muzyczne":










(tak, znam Doorsów, po prostu nie znałam tej piosenki)

Jako, że dziś irlandzkie święto, naści również coś irlandzkiego:




(ponoć ta piosenka została wykorzystana w spotach reklamujących turyzm w Irlandii - niezły początek dla takich młodziutkich panienek)

Trochę mniej poważne (prosto z tzw. króliczej dziury YouTube)







Na wypadek gdyby ktoś się zastanawiał w kontekście mojego nowego, literackiego "ja" - tak, kupiłam sobie notes firmy Moleskine. Bo akurat potrzebowałam notesu, a ten miał odpowiedni rozmiar i sztywną okładkę, a kosztował rozsądnie, a potem się dowiedziałam, że to strasznie mainstream. Niemniej, nie używam go do tworzenia wiekopomnej sztuki jak jakiś Hemingway, bo mój zeszyt w świnki jest dużo lepszy. I tyle!





Może notes kupiłam przypadkowo, ale za to z pełną premedytacją namówiłam kolegę JM (buahahaha, dopiero sobie zdałam sprawę z trafności tych inicjałów - coż, ostatnio dostarcza mi więcej rozrywki niż Potwornicki, bez dwóch zdań) na przeczytanie sagi "Zmierzch". Koleś doszedł do wniosku, że zanim się zaangażuje w obrzucanie czegoś błotem, warto byłoby to przynajmniej poznać. Piknie.





Kończę, bo mogłabym bredzić jeszcze długo, a zakupy się same nie zrobią (szkoda). Drodzy czytelnicy! Z okazji św. Patryka życzę wam wszystkiego zielonego, dużo dobrego browara i samych udanych weekendów. Slainte!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz